Zmień język

Początek działalności i organizacja formalno-prawna

Formalnie, firma ELETOR rozpoczęła działalność gospodarczą 3 stycznia 2005 r. Pierwszym właścicielem firmy była Katarzyna Zduńska. Kapitał założycielski wyniósł 2000 zł i pochodził z prywatnych środków założycielki. Firma nie korzystała z żadnych form pomocy zewnętrznej, w tym unijnej, kapitału zagranicznego, dotacji krajowych lub pożyczek bankowych. Środki trwałe w postaci używanych mebli, komputerów, wiertarki i lutownicy pochodziły również z prywatnych zasobów założycielki. 

Przełomowym momentem w działalności firmy był rok 2007. Statystycznie był to wówczas najlepszy rok pod względem obrotów oraz dynamiki sprzedaży, jednakże osobista tragedia w rodzinie małżeństwa Katarzyny i Karola Zduńskich, sprawiła, że małżonkowie postanowili zdywersyfikować działalność i podzielić ją na dwa różne i organizacyjnie niezależne podmioty gospodarcze.

1 lipca 2008 roku całość dorobku firmy ELETOR Katarzyna Zduńska została przeniesiona do nowego podmiotu gospodarczego – ELETOR Karol Zduński, którego właścicielem był i jest do teraz Karol Zduński. Firma Katarzyny Zduńskiej działała nadal – ale tym razem na rynku odzieżowym w sektorze handlu elektronicznego.

Niestety, jak się okazało, taki podział firm przyniósł więcej szkód niż pożytku. Małżonkowie byli specjalistami w swoich branżach i tylko ich wspólne działanie mogło przynieść oczekiwany skutek. Dywersyfikacja działalności jest dobra w sytuacji, gdy firma potrzebuje stabilnych źródeł alokacji nadwyżek finansowych oraz planuje minimalizację ryzyka popytu rynkowego, jednak w tym przypadku, były dwie firmy w fazie wzrostu i potrzebowały maksymalnych nakładów, aby przebić próg rentowności i wejść w fazę stabilnego wzrostu. Dwa lata zajęło nam, aby dojść do wniosku, że tylko jedna firma, dobrze zarządzana i dopilnowana może przynieść sukces.

26 lutego 2010 roku, ponownie cały dorobek firmy ELETOR Katarzyna Zduńska został przeniesiony do firmy ELETOR Karol Zduński i firma Katarzyny Zduńskiej zakończyła definitywnie działalność.

Warto wspomnieć, że właściciele firmy ELETOR zaczynali działalność będąc jeszcze na studiach. Oboje urodzili się w 1980 roku i obok dbania o firmę, opiekowali się również prywatnie trójką małych dzieci. Wszystkie sprawy związane z firmą – począwszy od projektowania, produkcji, logistyki, księgowości, obsługi prawnej i finansowej, marketingu – a skończywszy na sprzątaniu biur i magazynów, wykonywali własnym sumptem – w dwie osoby. Wspierali się jedynie outsourcingiem w obszarach, które były poza ich zasięgiem finansowym i infrastrukturalnym, np. w przypadku montażu elektroniki, czy druku sitodrukowego. „Outsourcing” stał się również tematem pracy magisterskiej Katarzyny Zduńskiej, napisanej pod koniec studiów w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, pod kierownictwem Pani dr Iwony Sroki – obecnie dyrektorki Biura Komunikacji Marketingowej Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.

Skąd się wzięła nazwa ELETOR?

Pomysł na nazwę firmy zrodził się w Toruniu, rodzinnym mieście małżonków Zduńskich.

Był rok 2004. Katarzyna Zduńska była wówczas posiadaczką dwóch świeżutkich dyplomów licencjata na kierunkach Rachunkowość i Finanse Przedsiębiorstw oraz Podatki. Ostatnie miesiące spędziła nad analizą sprawozdań finansowych różnych firm, pisząc pracę licencjacką z tzw. upadłości przedsiębiorstw. Jedną z firm poddanych analizie finansowej był APATOR – toruńska firma specjalizująca się m.in. w produkcji aparatury pomiarowej. Słowo APATOR, w swoim czasie, odmieniane było w domu Zduńskich przez wszystkie przypadki, aż do skończenia pracy licencjackiej. Analiza finansowa firmy APATOR wykazała bezsprzecznie, że spółka ma się dobrze, natomiast Katarzynie Zduńskiej dała mnóstwo bezcennej wiedzy, na co zwracać uwagę prowadząc firmę.

Nazwa APATOR jest skrótem dwóch wyrazów – aparatura i Toruń. Naturalnym więc dla nas było, żeby nazwa nawiązywała do branży elektronicznej oraz nazwy ukochanego Torunia. Nazwa powstała naturalnie, chociaż pierwszy wypowiedział ją na głos Karol Zduński – ELETORelektronika Toruń. Rozważaliśmy jeszcze inne odmiany tej nazwy – ELEKTOR, ELTOR, ELECTOR, jednak tych nazw było już mnóstwo na rynku. ELETOR był unikalny, więc został przegłosowany jako ostateczna nazwa firmy.

Pomysł na biznes

W tym miejscu wypadałoby powiedzieć, że pomysł na biznes był „szczegółowo przemyślaną i skalkulowaną decyzją”. Niestety, to nieprawda. Pomysł na biznes był spontaniczną decyzją, przynajmniej się nam tak wówczas wydawało. Będąc do końca szczerym, żadne z małżonków Zduńskich, nie planowało nawet pracowania „na swoim”. Oboje pochodzili z rodzin robotniczych i swoją nadzieję na przyszłość wiązali z edukacją na studiach wyższych i karierą w korporacjach. Co prawda, rodzice Katarzyny Zduńskiej odważyli się na założenie swoich biznesów w złotych latach 90-tych ubiegłego wieku, ale dorastając w domu, w którym rodzice byli jedynie gośćmi, Katarzyna Zduńska absolutnie odrzuciła wizję posiadania własnej firmy.

Umieć dostrzec i wykorzystać szansę

Od 1999 roku w Polsce funkcjonował program SAPARD, którego głównym zamierzeniem było finansowe wspieranie państw, które oczekiwały na akcesję do Unii Europejskiej. Wraz z początkiem nowego milenium,  do Polski zaczęły płynąć pieniądze, których benificjentami byli m.in. rolnicy i hodowcy zwierząt inwentarskich. Unia, co prawda wspomagała zmiany w rolnictwie, ale wymagała stosowania przyjętych na zachodzie Europy standardów. Coraz głośniej mówiło się o tzw. „dobrostanie zwierząt” i standaryzacji produkcji roślinnej i zwierzęcej. Dla małżonków Zduńskich temat ten był znany tylko w takim zakresie, w jakim usłyszeli przy rodzinnym stole, będąc na spotkaniach u rodziny na wsi.

Należy dodać, że lata przedakcesyjne to okres prosperity, który można porównać do tego z lat 90-tych ubiegłego wieku, gdy uwolniono rynek z gospodarki centralnie sterowanej na wolnorynkową. Firmy, które w tym czasie powstały, dopatrując się szansy w przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, mogły odnieść sukces, który owocowałby długofalowym wzrostem. Rynek wyposażenia inwentarskiego był niemal dziewiczy, chociaż bardzo trudny. Nie wiadomo było do końca jak skorzystać z pieniędzy unijnych. Wartki strumień płynął, ale wymagania co do standaryzacji wyposażenia były niejasne. Dotacje wymagały również zmiany myślenia samych beneficjentów. Dostosowanie chlewni, które w większości były małymi obiektami do produkcji mięsa na własne potrzeby, w przemysłowe przedsiębiorstwa było nie lada wyzwaniem. Brakowało wiedzy, ale również profesjonalnego sprzętu.

Trzeba jasno powiedzieć, że z pieniędzy z programu SAPARD korzystały głównie firmy zachodnie – z krajów, które już były w Unii Europejskiej i uczestniczyły w ustalaniu standardów dla rynku rolnego. W tym czasie, na polskim rynku nie było polskich produktów, spełniających wymagania unijne. Zalano jednak Polskę sprzętem zagranicznym. Jako kraj, głównie rolniczy, staliśmy się fantastycznym konsumentem dla producentów z zachodu – głównie z Niemiec i Holandii.

W czasach realizacji SAPARD’u aktywowały się w Polsce firmy, które usługowo zaczęły wyposażać budynki inwentarskie. Można rzec, że w związku z małą jeszcze świadomością odbiorców co do nowych standardów w zakresie produkcji zwierzęcej, to właśnie te firmy kreowały rynek popytu na dane dobro. Mówiąc w skrócie, klient w większości przypadków, godził się na to co sugerował doradca z firmy wyposażeniowej. Oczywiście nie ma w tym nic złego – klient otrzymywał ofertę, na którą mógł się zgodzić lub nie. Najczęściej jednak, w obawie stracenia lub konieczności oddania dotacji, godził się na przedstawiane oferty, dopatrując się w nich bezpieczeństwa transakcji.

Wejście ze swoim sprzętem na polski rynek, zdominowanym przez „jedynie słuszny” sprzęt niemiecki lub holenderski wydawał się karkołomnym przedsięwzięciem. A jednak znalazły się w Polsce firmy, które jako producenci sprzętu elektrycznego, postanowiły zaprojektować urządzenia do pomieszczeń inwentarskich. Niektórym z nich udało się nawet uszczknąć spory kawałek udziału w rynku. Niestety, wizja szybkiego zysku sprawiała, że pierwsze polskie sterowniki były projektowane na prędko, bez uwzględnienia np. warunków środowiskowych. W konsekwencji, niektóre z nich szybko zniknęły, gdy właściciele uświadomili sobie w jak ciężkich warunkach pracują ich urządzenia i w obliczu pierwszych reklamacji, szybko zakończyli działalność, pozostawiając całą rzeszę swoich klientów bez wsparcia serwisowego. Oczywiście problem z serwisem sterowników hodowlanych nie dotyczy tylko polskich firm, zagranicznych również. W tym miejscu, uczciwie należy dodać, że istnieją również w Polsce firmy, które wypracowały system serwisowania i dobrze sobie radzą w swoje branży.

Niemniej jednak, w naszym warsztacie mieliśmy już chyba wszystkie urządzenia z branży. Obecnie serwisujemy tylko nasze urządzenia, ale były lata, gdy pomagaliśmy naprawiać sprzęty innych marek, gdy usterka dotyczyła tylko wymiany elementów elektronicznych, bez konieczności ingerencji w oprogramowanie w procesorze.

Każde doświadczenie ma sens

Można zastanawiać się, po co zadawać sobie trud ze sprzętem, na którym ktoś inny już zarobił? Otóż, należy mieć na uwadze, że sprzedaż nie kończy się jedynie na fizycznym wydaniu towaru i zainkasowaniu za niego pieniędzy. Sprzedaż to proces – od identyfikacji potrzeb klienta, doradztwie, ofercie, dostawie towaru i całej obsługi posprzedażowej, w tym głównie serwisu i wsparcia technicznego. Możliwość naprawy sprzętu innych marek, mimo że absolutnie nieopłacalna, dała nam nieocenioną bazę wiedzy. Dzięki temu wiemy, które elementy dla układów są newralgiczne, jak projektować urządzenia, żeby zminimalizować awarie, jakich elementów używać, aby maksymalizować użyteczność produktów i przede wszystkim – czego oczekują od producentów klienci. To wiedza, którą trudno przeliczyć na pieniądze.

Potrzeba zamieniona w pieniądz

W 2003 roku Karol Zduński, ówczesny student Politechniki Gdańskiej na wydziale Elektronika i Telekomunikacja, otrzymał od swojego wujka – hodowcy trzody chlewnej, jeden z zakupionych przez siebie sterowników. Szczerze mówiąc, wujek był zachwycony sterownikiem i możliwościami jakie on daje. Młody student szczegółowo obejrzał sterownik, zapoznał się z instrukcją, funkcjami i postanowił, że zrobi lepszy – na swoją pracę dyplomową. Wszyscy z jego najbliższego otoczenia doskonale wiedzieli, że zrobi tak jak mówi. Tym bardziej, że już kiedyś udowodnił, że jest ambitny. Na zakończenie technikum, wraz z dwoma kolegami, zaprojektował i zaprogramował autorski oscyloskop, dzięki któremu zapewnił sobie wstęp na wszystkie uczelnie techniczne w Polsce – bez egzaminów.

Tak powstał nasz pierwszy sterownik ELETOR Premium. Projekt po ukończeniu został zamontowany w chlewni w warunkach kilkukrotnie przekraczających normę użytkowania. Gdy pozytywnie przeszedł wszystkie  testy, powstała propozycja skomercjalizowania sterownika. W styczniu 2005 roku założyliśmy firmę. Na produkcję sterownika przeznaczyliśmy 1000 zł, na reklamę prasową drugie 1000 zł i tak wystartowaliśmy.

Pierwszy sterownik sprzedaliśmy w maju 2005 roku, dopiero po ukazaniu się reklamy prasowej. Wcześniej, nikt nie chciał zaufać młodej, polskiej firmie – bo „niby w czym mielibyśmy być lepsi od innych szanowanych, zagranicznych marek”. Sterowników z serii Premium sprzedaliśmy około kilkuset. Rynek praktycznie wchłonął te sterowniki. Były tak proste technologicznie, że praktycznie nie miało co się w nich popsuć – nie mamy informacji zwrotnej jak funkcjonują, wskaźnik reklamacji z tych sterowników nie przekroczył 1%.

Obrona pracy magisterskiej Karola Zduńskiego odbyła się w październiku 2007 r. – pojechał na obronę z trzecią wersją sterownika – ELETOR Speed Control 12.

Sterownik ELETOR Premium

Sterownik ELETOR Premium

Firma z garażu

Zaczynaliśmy w dwóch pomieszczeniach w garażu, który mieścił się pod budynkiem mieszkalnym należącym do właścicieli firmy. Budżet na założenie firmy w 2005 roku wynosił 2000 zł. Z tej kwoty 1000 zł przeznaczono na reklamę prasową, a drugie 1000 zł na zakup materiałów do produkcji pierwszego sterownika ELETOR Premium.

Czasy te wspominamy z sentymentem – nawet pomimo tego, że spaliśmy wówczas po kilka godzin dziennie i klepaliśmy przysłowiową biedę. W tym czasie byliśmy młodym małżeństwem, rodzicami trojga małych dzieci i na dodatek jeszcze studiowaliśmy. Nie było żadnego wsparcia socjalnego, komputery, meble i narzędzia pozbieraliśmy po rodzinie – i tak zaczęliśmy.

Firma była skazana na sukces. Nie dlatego, że pomysł i my byliśmy tacy wspaniali, ale dlatego, że nie mieliśmy innego wyjścia. Musiało się udać! Dzięki pracy, konsekwencji, dokładności i przede wszystkim zaufaniu naszych Klientów dziś możemy powiedzieć, że się udało. Oboje skończyliśmy studia, firma nadal działa i stabilnie się rozwija, a dzieci już są prawie dorosłe.

Historia naszej firmy jest dowodem na to, że nigdy nie jest tak ciężko, żeby nie mogłoby być ciężej. Jednak przy odpowiedniej motywacji – można przenosić przysłowiowe góry. Chcemy zainspirować innych do działania – wszelkie ograniczenia budujemy tylko w swojej głowie. Jeżeli mamy cel i konsekwentnie do niego dążymy – musi się udać. Pomoże nam w tym pracowitość, uczciwość i odrobina szczęścia.

This slideshow requires JavaScript.